sobota, 29 stycznia 2011

To logiczne!

Wczoraj było liturgiczne wspomnienie św. Tomasza z Akwinu, mojego imiennika i niejako patrona gdyż w WSD obecnie uczę/studiuję nic innego jak filozofię (teologię zacznę za 1,5 roku). Z tej okazji postanowiłem coś napisać.
Pamiętacie kiedyś pisałem takie „filozoficzne rozważanie” na temat NIC i że właściwie ono nie istnieje? (przypomnienie jest TU) Postanowiłem wrócić z formą takich „rozważań” a będzie ona dotyczyć zagadnień z logiki a konkretniej negacji.

Mawia się, że nicość to takie „nie-coś”, gdzie „coś” to jest coś określone i istniejące (byt)
Negacja zaś, to „nie-coś”, gdzie „coś” oznacza po prostu coś. Pod „coś” możemy podstawić dowolną rzecz.
I ja podstawię, bo co będę gorszy od innych! Pod „coś” podstawiam p i oznacza ona dokładnie to samo co „coś”. p=”coś” Czym będzie negacja dla „coś”? Oczywiście „nie-coś”. Podstawiam, zamieniam i mam nie-p, ale żeby było ładniej to podstawię sobie znaczek  "~" zamiast „nie”. I wychodzi ~p.
Teraz stawiam sobie pytanie: 
Skoro istnieje ~p →  p to czy p → ~p jest prawdziwe?
Każdymi sposobami, oby zdać! ;)
Zanim zacznę odpowiadać wyjaśnię co to jest
~p →  p. To nazwijmy, skrót zdania: „Jeśli jest negacja czegoś(~p) to istnieje coś (p), które może być zanegowane.” Słowem Uważam, że jeśli jest "niecoś" to istnieje "coś". Problem pojawia się gdy ktoś pod "coś" podstawi coś konkretnego np. byt. Wychodzi, że jeśli jest niebyt, to istnieje byt. I tu mamy zgrzyt! Słynna zasada niesprzeczności mówi przecież, że jest byt a nie bytu nie ma! Skąd  takim razie moje założenie?! Otóż w logice formalnej, przy implikacji (Jeśli… to…, określona znakiem ) nawet gdy założenie jest fałszywe, to całe wyrażenie może być prawdziwe. Obojętnie czy  wniosek będzie prawdziwy czy fałszywy. Gdy wniosek będzie fałszywy dowodzi to tylko, że kłamstwo rodzi kłamstwo, a gdy wniosek jest prawdziwy oznacza, że p istnieje. Aby kłamstwo nie rodziło kłamstwa załóżmy dodatkowo, że p istnieje.


Wiemy, że ~p →  p istnieje, bo istnieje p.  Mając te założenia, pytamy czy p →  ~p jest prawdziwe? Pewne jest, że p istnieje, nie ma żadnych wątpliwości! Ale czy wynika z tego, że istnieje ~p? Są dwie możliwości. Albo istnieje (1) albo nie istnieje (0).
Gdy p istnieje (1)
a ~p istnieje również (1)
to całe wyrażenie jest prawdziwe (1).
            Jednak gdy p istnieje (1)
            a ~p nie istnieje (0)
            to całe wyrażenie jest fałszywe (0)
Wniosek? To, że istnieje p nie świadczy o tym, że ~p również istnieje. Ale to, że istnieje ~p  dowodzi, że p istnieje. Powstaje coś takiego: 

~(p →  ~p) →  (~p →  p).


W Klasycznym rachunku zdań Logiki formalnej takie wyrażenie jest tautologią, czyli będzie prawdziwe bez względu na to co będzie podstawione pod p. I spróbujmy teraz ów wzór opisać:
Jeśli nie istnieje wyrażenie, które brzmi: „Jeśli jest coś to jest negacja tego czegoś” to istnieje wyrażenie: „Jeśli jest negacja czegoś to istnieje coś”. 
Przykład? Ciężka sprawa, bo jak podać przykład czegoś co nie istnieje?
I długopis może przyczynić się
wyjaśniania trudnych rzeczy!
Ale spróbujmy: Mamy długopis. Jeśli wiemy, że ten długopis jest i wygląda jak wygląda, to nie jest to dowód na to, że istnieje coś takiego co byłoby dokładnym zaprzeczeniem naszego długopisu. ALE jeśli już znajdziemy taką rzecz, która jest dokładnym zaprzeczeniem długopisu, to możemy być pewni - istnieje długopis, nawet jeśli nie widzieliśmy ów długopisu na oczy.

Wystarczy tego „mędrkowania”.. Mam nadzieję, że ktoś to zrozumiał... A każdego zawodowego logika lub metafizyka oraz jakiegokolwiek filozofa z tytułem naukowym, proszę o wyrozumiałość i ewentualne doprecyzowanie lub skorygowanie myśli :) 

niedziela, 23 stycznia 2011

Naiwniak

Ewangelia.
Czy warto w nią wierzyć,
skoro dziś uznaje się to za naiwność?
Dziś na Eucharystii, podczas kazania padła z ambony podobna myśl do tej, co następuje.

"Dzisiejszy człowiek może być pobożny i wierzący ale nie jest i nie chce być naiwny. A naiwnym jest ten, kto traktuje wszystkie słowa Pisma Świętego na serio i próbuje żyć 100% Ewangelią".

Innymi słowy, każdy kto uznaje Jezusa jako jedynego Pana i zbawiciela, kto Kościół Katolicki uważa za powszechny, święty i apostolski, oraz traktuje wiernych jako "braci i siostry" jest po prostu naiwniakiem. Taka myśl, choć w chwili obecnej zupełnie wyrwana z kontekstu z tamtego kazania, jest jak najbardziej aktualna i prawdziwa, Niestety. Pamiętam do ter pory jak po mojej argumentacji dlaczego chcę wstąpić do Zgromadzenia, albo czemu angażuję się we wspólnocie oazowej, wielu moich znajomych przyjaciół, a nawet czasem z rodziny usłyszałem komentarze, które można by streścić w jednym zdaniu- 'I ty w to wierzysz jeszcze?'.

Czy dlatego, że pragnę całą moją nadzieję pokładać w Bogu, mam sobie przypiąć łatkę niezrozumianego w świecie idealisty? Czy fakt, że wierzę w dobroć ludzi, mimo panującego zła na świecie, świadczy o mojej naiwności? Jeśli tak, to pozwólcie mi zostać naiwniakiem. Tak! Jeśli traktowanie nauki Jezusa Chrystusa na serio, jest aktem mojej naiwności, to pragnę być tak naiwnym, jak tylko się da! I życzę każdemu by został może i jeszcze większym naiwniakiem. 

niedziela, 9 stycznia 2011

iRefleksja o iChrześcijaninach


Zanim zacznę kilka słów wstępu. Niedawno jeden z moich znajomych mówił o pokoleniu „McWiara”. Czyli selektywne wybieranie wierzeń, przykazań i nauk z niemal każdej religii, z jednoczesnym odrzuceniem tego, co „nie fajne”. Podobnie jak w McDonaldach układamy sobie własny McZestaw do spożycia, tak „układamy” sobie wiarę którą będziemy kultywować. Ja idę dalej i uważam że poza McWiarą powstaje iWiara, (skoro są iPody, iFony…), która przypadkowo ale precyzyjnie pokazuje na czym taka wiara jest skupiona: „I” to po angielsku „JA”, nie liczy się tu Bóg ani nawet drugi człowiek. Liczy się „Ja” i to co dla mnie „fajne”...
A taki herb będzie miał iPapież w
iChrześcijaństwie

iChrześcijanin to użytkownik iBog’a. iBóg to bliżej nieokreślony sprzęt, w którym jest zainstalowany program iWiara. Ma On pomagać iChrześcijaninowi we wszelkich trudnościach. Posiada nieskończoną ilość opcji. Więcej niż palmtop najnowszej generacji. Pomaga odrobić zadania domowe. Sprawia, że wredną sąsiadkę dosięga „karaboska”.  Powoduje, że iChrześcijanin jest szczęśliwy. Ratuje iChrześcijanina z bardzo trudnych sytuacji. Niestety ma wady. Zapewne są to konstrukcyjne uszczerbki i dlatego nie da się ich usunąć tak łatwo. Po pierwsze, nie działa natychmiastowo. iChrześcijanin musi się umordować chodząc co tydzień z reklamacjami do autoryzowanego punktu, za niezrealizowane zamówienie i na podładowanie baterii. W przeciwnym razie wydajność iBoga spada, a system operacyjny iWiara szwankuje. Ogólnie to On nie jest zły, choć mógłby być lepszy. Niestety nikt nie zapowiada wersji 2.0, dlatego może ostatecznie iChrześcijanin z niego rezygnuje. Przecież wychodzi już kolejna generacja nowych iCośtam, a ten iBóg od samego początku jest taki sam, skandal! Całe szczęście, ludzie od McWiary powzięli współpracę z iChrześcijanami i wspólnie zabrali się do robotę! Chcą stworzyć nową aplikację do iBoga. Będzie to nowoczesna wersja, póki co znana tylko w technicznym określeniu jako iBóg2.0. Jedno jest pewne „twórcy” zapewniają: Będzie bez jakichkolwiek przykazań, ani pojedynczym naliczaniu uczynków negatywnych (grzech to już niemodna nazwa). Nowe iChrześcijaństwo ma być kompatybilne z każdym rodzajem systemu wyznaniowego, czy to iŻyd, czy iMuzłmanin! Dodatkowo tworzą przestrzeń gdzie będzie można zainstalować nowe iDuchowosci, jak iZen czy iGnoza. iChrześcijaństwo to „Wolność wyboru” oraz „Możesz więcej”. 

Z niezależnych i nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się też, że iChrześcijaństwo może zawierać w sobie jeszcze jedną, dodatkową aplikację, która będzie w standardzie… Zwie się iPiekło, ale nikt nie chce udzielić nam informacji, na czym by ona polegała i czy naprawdę istnieje..

środa, 5 stycznia 2011

Kolędy nie są do słuchania!

Przerwa świąteczna się skończyła i wraz z nią moje ferie w rodzinnym domu. Trzeba wracać do studiów, zwłaszcza, że sesja tuż za rogiem. Dlatego wybaczcie, ale będę mniej pisał niż dotychczas.
Zaczął się nowy rok. Przeróżne blogi kapłańsko-kleryckie dokonują teraz syntezy i analizy wszystkich wydarzeń minionego roku (a JEST o czym pisać). Inni już przymierzają się do rozważań na temat przybycia Trzech mędrców ze wschodu do małego Jezusa. Mimo iż ja sam jestem klerykiem i również prowadzę klerycki blog, nie będę robić wielkiego rachunku sumienia dla AD 2010, ani nie będę zastanawiać się nad niespodziewanymi gośćmi w Betlejem. Co nie znaczy, że te tematy są nudne czy oklepane. Po prostu mam inny pomysł.
Kolędnicy -Nie słuchaj ich. Dołącz do nich!
            Dosłownie kilka dni temu rozmawiałem z moją znajomą studentką muzykoterapii na temat kolęd i pastorałek wszelkiego rodzaju. Rozmowa była ciekawa, bo ona jest ateistką od urodzenia a ja… cóż sami widzicie. Oczywiście każdy miał tam swoje aspekty ale o dziwo oboje doszliśmy do podobnych wniosków. Otóż człowiek nie powinien słuchać kolęd! Ich przedwczesna obecność w hipermarketach i w innych podobnego typu miejscach wywołuje u człowieka początkowo radość ze zbliżających się świąt, następnie przeradza się w irytację, aż dochodzi do napadów agresji i „Jan Kowalski” ma już świąt dosyć, zanim się one zaczną! Ktoś zaraz będzie mi odpowiadał „No dobrze, ale tylko przed świętami. W czasie okresu Bożonarodzeniowego wręcz wypada słuchać kolęd!” Odpowiadam: NIE. W czasie świąt i po świętach, zwłaszcza takim czasie jak teraz, kolęd absolutnie nie powinno się słuchać. Powinno, a wręcz kategorycznie trzeba kolędy i pastorałki Śpiewać!!!  Nic to nie da, że będziemy sobie puszczać z płyty CD „Bóg się rodzi”. Nie poczujemy tej Mocy, na którą inne moce truchleją. Póki nie przejdzie przez nasze ciało, a zwłaszcza przez nasze struny głosowe solidny strumień powietrza z dużą ilością dźwięków, nie ma szans na dobre poświąteczne samopoczucie! Gdy kolędę śpiewasz, bardziej się angażujesz w jej formę. Starasz się zgłębić treść, aby dopasować ów formę do kolędy jak najlepiej. Zgłębiając treść, poznajesz tajemnicę i (nie lubię tego słowa) „magię” świąt. Wprawdzie minęły już w kalendarzu, ale trwają wciąż w Twoim sercu. Bez śpiewania kolęd świąteczne samopoczucie siądzie momentalnie i spełnią się wręcz apokaliptycznie brzmiące słowa, „święta święta i po świętach”… Dlatego, choćbyś rechotał jak żaba, przynajmniej spróbuj zaśpiewać jakąkolwiek kolędę!
 Nic dziwnego, że „Jan Kowalski” ma napady agresji gdy słyszy już miliard razy „Przybieżeli do Betlejem..” bo nie śpiewa! Dlatego czytelniku dbaj o swój stan psychiczno-emocjonalny! Nie słuchaj kolęd, śpiewaj je!