niedziela, 25 listopada 2012

Rzecz o Ekumenizmie




Jakieś dwa tygodnie mój kurs* wyjechał do Krakowa na Sympozjum organizowanym przez Wydział Teologiczny, UPJP2 pod tytułem „Ekumenizm. Zagrożenie czy Konsekwencja wiary”. Na samych wykładach było hmmm… elitarnie. Sala mieszcząca może 50 ludzi, ale nie więcej z czego 1/3 uczestników to prelegenci, ale pomimo tego podobało mi się. Samo sympozjum składało się z serii referatów, które opisywały działalność ekumeniczną którejś z osób, a można by to podzielić na trzy bloki:

Rzecz o mistrzach ekumenizmu - Atanagoras (pra.), K. Barth (pro.), Y. Congar (kat.)
Rzecz o świadkach ekumenizmu - F. Blachnicki (kat.), A. Mień (pra.), A. Schweizer (pro.) 
Rzecz o wrogach ekumenizmu. - M. Lefebré (kat.), A. Kurajew (pra.)

Z pewnością spodobał mi się pomysł, jak powinien właściwie wyglądać ekumenizm. Chodzi w nim o to by nie zbliżać się do siebie na siłę, ale wystarczy, aby (bez względu na wyznanie) kierować się w stronę Chrystusa. W ten sposób, przybliżając się do Jezusa, będziemy jakby automatycznie bliżej siebie nawzajem. Zjednoczenie wiary może dokonać się tylko i wyłącznie w Chrystusie!

Druga sprawa. Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Uśmiecha się, ksiądz, pastor i pop, robią sobie ładne zdjęcie i dalej idą w swoją stronę. Wszyscy robią co chcą, każdy ma racje i czyni właściwie. No bo przecież nie zwróci się uwagi tym, co źle robią bo się jeszcze obrażą i koniec ekumenizmu… NIE! Właśnie kłóćmy się między sobą! Dyskutujmy, rozmawiajmy, wyciągajmy najróżniejsze argumenty z rękawa. Jednak niech to będzie wszystko w duchu wspólnego podążania ku Chrystusowi. Nie powinniśmy zwalczać się nawzajem, ale też nie należy na siłę dopasowywać się.

Na przykład. Nowy prymas anglikański David Richardson opowiada się za święceniami biskupimi dla kobiet. Ani katolikom, ani prawosławnym nie jest to po drodze, ba! u samych anglikanów budzi to duże kontrowersje. I co? Udawać, że jest wszystko jest piękne, ładne w imię „dialogu ekumenicznego”? E no nie.- jakby powiedział „Drętwy Wacław”. Trzeba jasno powiedzieć, że taki czyn, jest jak odepchnięcie Kościoła katolickiego, przez kościół anglikański. Nie można w takich sytuacjach udawać, że jedność kwitnie. Owszem, ważniejsze jest pokazywanie tego co nas łączy, ale nie chowajmy tego co nas dzieli! Nie tędy droga! Żadną miarą nie można doszukiwać na siłę „ekumenicznych kompromisów”, bo w taki sposób można utracić swoją tożsamość. A to właśnie tożsamość czy to katolicka, czy prawosławna, czy protestancka (choć w tym przypadku mam wrażenie, że ona już się zatraca) jest tym pięknem, które może ubogacić drugą stronę.
Ekumenizm praktyczny.
Wbrew pozorom Polska jest pionierem takich rzeczy

Mały eksperyment myślowy: Czy nie uważacie, że Kościół byłby piękniejszy i bogatszy z prawosławną liturgią i mistycyzmem, katolickim prawem i strukturą oraz z protestanckimi studiami nad Pismem Świętym? Jednak by dojść do takiego modelu, jest jeszcze dłuuuga droga i nie wiem czy, aby ona w ogóle istniała.

I jeszcze na koniec. Problem ekumenizmu w Polsce jest tematem dość obcym. W okresie reformacji byliśmy jedynym w Europie większym „państwem bez stosów”. W czasach, gdy trwała wojna 30- letnia, w Krakowie powstawała uczelnia protestancka. Gdy z Hiszpanii wypędzano Żydów, w Polsce budowano synagogi. Gdy rządziła zasada cuius regio eius religio, Król Polski deklarował, że nie będzie panem sumień swych poddanych. Więc jeśli któryś z mądrych głów wmawia mi, że w Polsce panuje katolicka zaściankowość, to polecam tej mądrej głowie jechać w okolice Białegostoku gdzie proporcje prawosławni/katolicy wynosi około 40/60 i wszyscy żyją w zgodzie. Albo do miejscowości pod Sokółką, gdzie stoi zbór, cerkiew, i kościół.

U nas o ekumenizmie się nie mówiło, u nas ekumenizm się robił.

_________________________________________
*kurs, kursowy - Jest to jakby odpowiednik klasy w szkole. Są to Ci współbracia, którzy razem wstąpili do seminarium, mają wspólne wykłady, w tym samym dniu składali śluby czasowe, czy wieczyste. Kursowy, to po prostu współbrat z tego samego kursu. Inna nazwa Rocznik, Rocznikowy

środa, 21 listopada 2012

Prawo do Murzyna



Każdy człowiek powinien mieć prawo do murzyna! Jest to podstawowy element jego suwerenności, wolności i spełnienia, jako człowieka nowoczesnego i postępowego. Człowiek, mający murzyna, jest z pewnością człowiekiem dojrzalszym i lepiej przystosowanym do nowoczesnego społeczeństwa. Takie są nowe cywilizacyjne standardy. Prawdą jest, że nie wszędzie takie prawo obowiązuje, jest to tylko dowód na to, że istnieje podział na państwa rozwinięte, rozwijające się i zniewolone przez dyktaturę umysłów.

Oczywiście z tym prawem wiąże się też fundamentalne prawo do wyboru murzyna. Jeśli dany murzyn nie podoba się człowiekowi, może dokonać zabiegu odmurzynienia, które dokonuje się w klinikach specjalistycznych, a następnie zrobić sobie innego, w instytutach reprodukcji organizmów/produktów murzyńskich (nazewnictwo jest różne ze względu na różnice poziomów cywilizacyjnych).

"Nie mam nic do murzynów, kupiłbym nawet jednego"
Czarny humor? Oby.
Trzeba zdecydowanie i stanowczo sprzeciwić się wszelkim prowokatorom i podjudzaczom, który szerząc ciemnotę wśród społeczeństwa, głoszą: „murzyn też człowiek”. Amerykańskie, Chińskie, Unijne i każde inne badania z cywilizowanych krajów wykazały, że murzyn nie jest człowiekiem. W przeciwnym razie człowiek nie mógłby mieć prawa do murzyna, a przecież człowiek ma takie prawo, nie ma wobec tego żadnych wątpliwości!

Trzeba zwalczać średniowieczne poglądy, brońmy swoich praw, które chcą nam odebrać. Powiedzmy do wszystkich organizacji „ProMurzyn” DOŚĆ! Dość z ciemnotą, dość z zabobonem, dość z zaściankowością. Człowiek ma prawo do murzyna, bo jest człowiekiem. I przestałby nim być, gdyby murzyna nie miał.

***

Tak właśnie widzę tych wszystkich, którzy w gazetach, telewizji czy Internecie, mówią o „Prawie do dziecka”. Nikt z nas nie ma prawa do „murzyna”, bo „murzyn” jest człowiekiem takim samym jak ty, tyle że ma inny kolor skóry. Nikt z nas nie ma prawa do dziecka, bo dziecko jest takim samym człowiekiem, tyle, że młodszym. Jaka jest różnica między kilku miesięcznym dzieckiem znajdującym się pod łonem matki, a stuletnim staruszkiem? Odpowiedź: sto lat i kilka miesięcy, wszystko inne to kwestia czasu.

niedziela, 18 listopada 2012

NIEDŹWIEDZIA PRZYSŁUGA


Niedziela, przed godziną dwunastą. Klerycy (ja również) zbierają się jak zwykle w Sali telewizyjnej* na Modlitwę Anioł Pański z Benedyktem XVI. Najczęściej jest to podczas Programu „Między ziemią a niebem” w TVP1 ale czasem korzystamy też z usług TV TRWAM [zwłaszcza gdy TVP transmituje coś „ważniejszego” :/]. Tak czy inaczej, w zeszłym tygodniu, w ramach wspomnianego już rytuału, oglądamy program. A tam dyskusja na temat metody In vitro, oraz o tym czy to dobrze, że będzie ono refundowane przez NFZ. Do tej dyskusji byli zaproszeni: pani genetyk, ksiądz- bioetyk z KUL, i profesor (chyba biolog), który był za In vitro. Dyskusja rzeczowa, argumenty zarówno z jednej jak i drugiej strony logiczne, oponenci nie skaczą sobie do gardeł. Pełen profesjonalizm. Ale nie o tym chciałem pisać. 



Niestety tak to nie działa. 1h w tygodniu
nie czyni cię od razu dobrym chrześcijaninem. 
W tym samym momencie trwa publiczna dyskusja na chacie, który jest wyświetlany na zasadzie „paska TVNu”. Tam był niejaki Alojzy, nie znam człowieka ale zdążyłem, z jego wpisów na chacie, dowiedzieć się, że: 

- jest gorliwym, wierzącym katolikiem, więc jest lepszy od pozostałych.
- In vitro, to dzieło szatana. 
- Dzieci z probówki nie mają duszy, gdyż są to sztuczne twory. 
- Kościół powinien ekskomunikować „dawców nasienia”. 

I wiele innych, których już nie pamiętam. Uśmiałbym się, gdyby nie reakcja innych uczestników tego chatu. Po pierwsze, zwolennicy In vitro, cytowali Alojzego, na dowód „zacofania i zaściankowości katolicyzmu” (przypominam trwa rzeczowa dyskusja z księdzem-naukowcem w tle). Byli też i tacy co zgadzali się z Alojzym choć nie używali takich mocnych słów jak „In vitro to dzieło szatana”. Najbardziej zabolało jednak to, że nie znalazł się nikt, kto by temu Alojzemu spokojnie wytłumaczył, że: 

- może i jesteś katolikiem i to gorliwym, ale pamiętaj, że kto się wywyższa będzie poniżony.
- In vitro to dzieło nie szatana lecz ludzi. 
- Dzieci z probówki mają duszę, gdyż człowiekiem jest się od momentu połączenia plemnika z komórką jajową tworząc zygotę. Wtedy powstanie unikalny i jedyny kod DNA człowieka, także otrzymuje duszę od naszego Stwórcy, bo człowiek to jedność duszy i ciała. 
- Kościół nie ekskomunikuje „dawców nasienia”, bo choć może i popełnili grzech, to jest jeszcze coś takiego jak Miłosierdzie, a ekskomunika to najgorsza i najcięższa kara z możliwych, albowiem wyklucza z grona zbawionych. 

Tak właśnie nasz Alojzy zrobił niedźwiedzią przysługę dla Kościoła w publicznej debacie o In vitro. Utrwalił stereotyp, że katolik=bezmózgi fanatyk, który wszędzie widzi szatana… ku uciesze fanów portalu racjonalista.pl i innych NIEsympatyków Kościoła. 

I nikt nie zauważył kiedy dyskusja pani genetyk, księdza- bioetyka i tego profesora (chyba biologa), który był za, się zakończyła. Smutne, prawda? 



_____________________

* (Sala telewizyjna - pomieszczenie gdzie młodzi zakonnicy wspólnie oglądają telewizję. Gdyby nie wspólne seanse filmowe urządzane przez animatora kulturalnego, oraz „Wiadomości” i „Anioł Pański” byłoby to miejsce całkowicie opuszczone).

niedziela, 11 listopada 2012

MOHERY I LEMINGI, czyli o niepotrzebnym szufladkowaniu


Na początek coś muzycznego:



( KULT - Arahja)

Dziś świętujemy narodowe święto niepodległości. Jak na mnie to czas, w którym możemy wspólnie cieszyć się niepodległością, (zwłaszcza, że nie zawsze ją mieliśmy). Czas, w którym wspólnie oddajemy hołd i cześć poległym żołnierzom, którzy walczyli o tą niepodległość. Czas w którym wspólnie możemy dziękować Bogu za nasz naród, za to, że jesteśmy Polakami. (Nie wiem jak wy, ale ja tam jestem wdzięczny Mu za to). No właśnie to czas, w którym wspólnie...  

Czytam „Rzeczpospolitą” a właściwie dodatek „Plus-Minus”. Poświęcony jest on wielkiemu podziałowi wśród Polaków. Po przeczytaniu tamtejszych artykułów, przychodzą mi same smutne myśli. Czy my- Polacy zawsze musimy trwać w opozycji do samych siebie? Przecież nie jesteśmy czarno-biali! Ale „biało-czerwoni”.. To nie jest tak że polak to jest albo leming albo moher. Ale NIEE!! Jeśli jesteś patriotą (niektórzy powiedzą „faszystą”- nie wiem czemu) toś moher, jeśli popierasz obecny rząd, toś leming. Jeśli słuchasz Radia Maryja toś moher, jeśli oglądasz TVN toś leming. I nie ma innej opcji! Dlaczego tak łatwo dajemy się zaszufladkować?

Niestety, sam muszę to przyznać, podział jest. I jest on naprawdę głęboki. A najlepiej to uzewnętrznia kwestia wszystkich wydarzeń związanych z „katastrofą smoleńską”. Z pewnością chociaż raz byliście świadkami zwykłej kłótni na ten temat. I nie mam na myśli dwóch przekrzykujących się polityków podczas debaty telewizyjnej, ale kłótni dwóch zwykłych ludzi. Staropolskie przysłowie mówi „W kupie siła!”, a trwając w swych ideologicznych okopach, to będziemy się tylko rozmieniać na drobne!
Niech te słowa dadzą nam do myślenia:




Aby wszyscy stanowili jedno,
jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie,
 aby i oni stanowili w Nas jedno,
by świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś.”

[J 17,21]

piątek, 9 listopada 2012


Dziś nasze zgromadzenie świętuje swoje 280. urodziny! Z tej okazji zamiast moich własnych przemyśleń czy opowieści chciałbym przedstawić wam bardzo skróconą historię zgromadzenia Redemptorystów. Aby uniknąć jakiejś własnej subiektywności pomyślałem, że najlepiej jak tą historię przełożę z jakiegoś wiarygodnego źródła. Takim źródłem są Konstytucje i Statuty Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (odpowiednik reguły zakonnej) Zatem zachęcam do lektury!!!

Herb Zgromadzenia

POWSTANIE I ROZWÓJ
ZGROMADZENIA
NAJŚWIĘTSZEGO ODKUPICIELA

kolejno od góry:
św. Alfons M. de Liguori
bł. January Sarnelli
św. Klemens Hofbauer
bł. Piotr Donders
Święty Alfons Maria Liguori w roku 1732 w miejscowości Scala (królestwo neapolitańskie) założył Zgromadzenie Misjonarzy Najświętszego Zbawiciela, nazwane później (od roku 1749) Zgromadzeniem Najświętszego Odkupiciela, współczując ubogim, a zwłaszcza mieszkańcom wsi, którzy stanowili wtedy znaczną część ludności. Członkowie Zgromadzenia, idąc za samym Odkupicielem, mieli głosić Ewangelię ubogim: „Posłał mnie głosić Ewangelię ubogim” (Łk 4,18).
Założyciel Zgromadzenia i jego współbracia, a wśród nich szczególnie św. Gerard Majella, usiłowali zaradzić duchowym potrzebom, których w tych czasach doświadczali ubodzy mieszkańcy wsi. Czynili to głównie przez misje, ćwiczenia duchowne i, za wzorem św. Pawła Apostoła, przez renowacje.
Święty Alfons - jak to sam niejednokrotnie pisał w swoich listach - gorąco pragnął przepowiadać Ewangelię zarówno niechrześcijanom w Afryce i Azji, jak i chrześcijanom odłączonym od Kościoła katolickiego, np. mieszkającym w Mezopotamii nestorianom.
Św. Alfons wierzył niezachwianie, że jego Zgromadzenie pod opieką Najświętszej Dziewicy Maryi będzie gorliwie współpracowało z Kościołem w dziele pozyskania świata dla Chrystusa. Starał się usilnie, aby Zgromadzenie rozszerzało się i umacniało zarówno przez ślub wytrwałości (1740), jak i przez śluby proste, a równocześnie dążył do tego, by uzyskało zatwierdzenie Najwyższej Władzy Kościoła.
Osiągnął to, gdy 25 II 1749 r. papież Benedykt XIV zatwierdził uroczyście sam Instytut oraz jego Konstytucje i Reguły. Od tego czasu współbracia składali śluby proste uznane powagą Stolicy Apostolskiej. Te śluby proste na mocy Konstytucji Apostolskiej Leona XIII „Conditae a Christo” (8.XII.1900) otrzymały charakter zakonnych ślubów publicznych.
Dzięki niezmordowanej działalności św. Klemensa Marii Hofbauera (+1820), obdarzonego „przedziwną mocą wiary i cnotą niezwyciężonej stałości”, Zgromadzenie nasze rozpowszechniło się poza Alpami. (Pierwszą placówką była Warszawa- kościół św. Benona na Nowym Mieście- mz) Znalazło tam nowe tereny dla apostolskiej gorliwości i za przyzwoleniem św. Alfonsa, który został o tym powiadomiony, przyjęło nowe formy misyjnej działalności.
Zgromadzenie rozwijało się w różnych częściach Europy, a z inicjatywy O. Józefa Amanda Passerata (+1858) przekroczyło ocean i zaczęło się krzewić na ziemi amerykańskiej, gdzie szczególnie gorliwie pracował św. Jan Nepomucen Neumann. Następnie objęło inne kraje i rozprzestrzeniło się na cały świat.

św. Jan Neumann
W ten sposób Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela stopniowo obejmowało różne dziedziny działalności apostolskiej, podejmując dzieło misyjne zarówno wśród katolików, jak i niechrześcijan, w końcu i braci odłączonych od Kościoła katolickiego.
W tym samym duchu misyjnym Zgromadzenie prowadzi także studium naukowe Teologii Duszpasterskiej, naśladując w tym św. Alfonsa, który w roku 1871 został ogłoszony Doktorem Kościoła, a w 1950 ustanowiony Patronem spowiedników i moralistów. W ten sposób Zgromadzenie stara się wytyczać pewną drogę życia według wymogów Ewangelii i zdobywania chrześcijańskiej doskonałości w złożonych warunkach obecnych czasów.

Wszyscy zatem współbracia, kontynuując dzieło misyjne Najświętszego Odkupiciela i Apostołów, starają się usilnie zachować ducha swego Założyciela św. Alfonsa, dostosowując go ciągle do misyjnego dynamizmu Kościoła, szczególnie w tym, co dotyczy ubogich i pomagając - w miarę możliwości -współczesnemu światu w rozwiązywaniu bardziej naglących problemów.



***

o. Bernard Łubieński

Do Polski redemptorystów sprowadził w 1787 r. św. Klemens i założył pierwszą placówkę w Warszawie. Po kasacie w 1808 r., wznowili działalność w 1824 r. w Piotrkowicach na Kielecczyźnie, jednak tylko na 10 lat. Na stałe osiedlili się w Polsce w 1883 r. w Mościskach, dzięki staraniom o. Bernarda Łubieńskiego.
Po pierwszej fundacji nastąpiły kolejne: w Tuchowie, Krakowie, Maksymówce i Warszawie, stopniowo obejmując wszystkie zabory. Zgromadzenie rozwijało się tak dynamicznie, że w 1909 r. utworzono polską prowincję. W okresie międzywojennym polscy redemptoryści podjęli zaangażowanie misyjne w Argentynie, zaś w latach 70-tych XX wieku w Brazylii i Boliwii.
Po roku 1989 otworzyły się możliwości pracy ewangelizacyjnej w krajach byłego ZSRR, gdzie obecnie polscy redemptoryści pracują w Rosji, Kazachstanie, na Białorusi i Ukrainie. 

Więcej: 

http://redemptor.pl/ - Strona Warszawskiej Prowincji Redemptorystów.
http://barka.redemptor.pl/ -  Gdy chcesz coś więcej. 

niedziela, 4 listopada 2012

E-WANGELIZACJA


Od dłuższego czasu mówi się o rewolucji, która „niepostrzeżenie” wybuchła w świecie. Chodzi mi o rewolucję technologiczną. Pamiętam, jak jeszcze 10 lat temu żartowano sobie, że rodzice muszą tłumaczyć dzieciom, że telefony kiedyś miały kable. Dziś, należałoby wyjaśniać swoim pociechom, że telefony, kiedyś miały klawisze.

Postęp technologiczny pędzi na złamanie karku. Dotychczasowe metody głoszenia Ewangelii, choć wciąż żywe i skuteczne, zaczynają „mieć zadyszkę” za pędzącym światem powoli tracąc go z oczu. Nowa Ewangelizacja przejmuje pałeczkę i odszukuje nowe metody do głoszenia Chrystusa, zwłaszcza w Internecie.

Pamiętajcie o właściwej kolejności!
Najpierw modlitwa, potem internet..
Szanse
„E-wangelizacja”, tak sam nazwałem to zjawisko, które panujące w Internecie. to głoszenie Ewangelii poprzez wszelkie dostępne środki przekazu dostępne w Internecie. A zatem: portale społecznościowe, strony internetowe, witryny, e-maile, fora, chaty itd.. Nowinki technologiczne „e-wangelizatorom” nie straszne i biorą wszystko co da się, by głosić Chrystusa. Dzięki temu powstało naprawdę wiele inicjatyw jak „faceBóg” LINK czy „modlitwa w drodze” LINK. Praktycznie, niemal każda parafia posiada swoją, lepszą czy gorszą, stronę internetową. Zgromadzenia zakonne takie jak Jezuici, Dominikanie, Loretanki, Redemptoryści i wielu innych, już od dawna prowadzą działalność ewangelizacyjno-powołaniową przez Internet.

Młody człowiek przeciętnie tygodniowo poświęca około 30-40 godzin przed komputerem. Ile poświęca na modlitwę w Kościele? W większości przypadków, jedną ewentualnie dwie godziny, ale tylko dlatego, że ksiądz długie kazanie wygłosił. Zatem chcąc dotrzeć z Ewangelią do młodego człowieka (i nie tylko, bo coraz starsi stają się internetowymi maniakami), nie można czekać, aż przyjdzie za tydzień do Kościoła, tylko trzeba się z nim „spotkać” za dziesięć minut na gadu-gadu.

Zagrożenia
„E-wangelizacja” jest pomysłem nowym i świeżym, lecz nie do końca ukształtowanym. Istnieją poważne zagrożenia dotyczące tej metody głoszenia nauki Chrystusa. Przykładem i przestrogą mogą być przypadki telekaznodziejów w USA. Słynni protestanccy telekaznodzieje, którzy posiadając nawet własne stacje telewizyjne, odprawiają nabożeństwa, a nawet „rozmawiają” między sobą przez chat w Internecie. I choć miliony ludzi otwiera się na Boga przed ekranem swojego telewizora, to jednak nie robi sobie nic więcej. Jedynym zaangażowaniem telewiernego jest to, że wpłaca określoną kwotę na konto z dopiskiem „dla Jezusa”.

Nie oto chodzi, aby wysłuchać płomiennego kazania na You Tube. Chodzi o to by Pokochać Boga, by poznać jego Miłość, aby doświadczyć jego Zbawienia. To nie dokona się bez prawdziwej i osobistej relacji z Bogiem. Trzeba wyjść z domu, pójść do kościoła i wspólnie uczestniczyć w Eucharystii. Trzeba oderwać się od peceta i mieć odwagę uklęknąć w konfesjonale, aby doświadczyć Bożego Miłosierdzia. W Internecie nie ma doświadczenia, nie ma żywej osoby z krwi i kości, nie ma Najświętszego Sakramentu. Są jedynie środki i narzędzia, które do nich doprowadzają. O tym trzeba pamiętać, ewangelizując przez Internet.

Znów nie jestem pewien, ale to chyba papież Benedyk XVI ukuł pojęcie, preewangelizacja, czyli działanie, które nie jest bezpośrednim głoszeniem Słowa lecz jest to działanie uzdalniające człowieka do przyszłego przyjęcia Ewangelii. Przez Internet nikogo nie nawrócimy, sam również się nie nawrócę. Do tego potrzeba prawdziwego spotkania. Przez Internet mogę szukać człowieka, ale do Boga już go nie doprowadzę. Aby doprowadzić człowieka do Boga, potrzeba wyjść z Internetu, bo Bóg jest realny a nie wirtualny.

papież Benedykt XVI korzystający z tabletu. 
E-wangelizować?
Patrząc na plusy i minusy takiej formy „głoszenia Chrystusa przez Internet”, myślę, że nie można inaczej odpowiedzieć jak twierdząco. Można a nawet trzeba „e-wangelizować” przez Internet. W dzisiejszych czasach, to taka sama sfera życia, jak radio i telewizja. To kolejna przestrzeń, gdzie żyje człowiek. A gdzie jest człowiek, tam nie może zabraknąć Chrystusa. Lecz to nie tylko zadanie dla księży i zakonników. Każdy znas przyznając się otwarcie do swojej wiary, nie wstydząc się Jezusa, daje świadectwo o swojej wierze. A to jest właśnie ewangelizacja! Przyznawanie się otwarcie do swojej wiary także w przestrzeni wirtualnej…Kto tego nie zrobi w internecie, jak nie internauci?