poniedziałek, 24 grudnia 2012

Dlaczego nikomu nie życzę „Wesołych świąt”


Zamiast życzeń jedna mała myśl.
Kilka dni temu widziałem w okolicach Tarnowa witrynę sklepową z wielkim banerem „Gifts Day” okraszony świątecznymi dekoracjami.. Smutne, że Dzieciątko Jezus zostało wyrzucone na śmietnik wraz z pięknymi polskimi tradycjami, a zostały zastąpione plastikowym badziewiem.
Nikomu nie życzę wesołych świąt. Wesołość nie jest najważniejsza. Bo wesołym można być zarówno z faktu Narodzenia Chrystusa, jak i z wyniku zbyt dużej ilości napojów posiadającej zbyt mały % wody. Święta Bożego narodzenia niech nie będą wesołe, a SZCZĘŚLIWE!
Różnica MEGAważna, bo wesołość jest chwilowa i może być płytka. Szczęście jest stanem ducha. Szczęście to jest to czego tak naprawdę potrzebujemy. Wg definicji szczęście to brak odczuwania pragnień – wszystko co mam, to mi wystarcza, spełnienie.. Coś takiego może dać tylko Pan Bóg. „Pan jest Pasterzem moim, niczego mi nie braknie” (Ps 23,1)
Łacińskie Beatus (stąd imię Beata), oznacza Szczęśliwy, Błogosławiony, Urodzajny. Błogosławiony jesteś na każdej Eucharystii na końcu. Bóg przez ręce kapłana udziela nam Swego Błogosławieństwa… I Tego właśnie życzę wam wszystkim! Nie życzę wam „Wesołych Świąt” ale życzę:
Błogosławieństwa Bożego, bo ono daje nam szczęście – czyli tego czego najbardziej pragniemy.

sobota, 22 grudnia 2012

Z Paruzją nie ma żartów



Oczywiście końca świata nie było. 

Wielu od rana będzie pisać o tym fakcie w stylu „A nie mówiłem/am!”. Przyznam się szczerze, że sam planowałem coś w tym duchu napisać jednak skutecznie wyleczył mnie z tego mój wykładowca, który zainspirował mnie taką myślą:

„Z Paruzją nie ma żartów bracia.” – tak lub podobnie brzmiały te słowa ojca wykładowcy, mające na celu skomentowanie tej całej medialnej wrzawy na ten temat. I słusznie! Nie wiemy kiedy ten koniec nastąpi. Jak nie wczoraj, to może być dziś. Może za dwa dni... Skąd ta pewność, że jeszcze nie teraz? Kto wie, może nie zdążysz przeczytać tego wpisu do końca, a tu BUM! (bynajmniej nie chodzi mi tu o eksplozję) Jezus Chrystusa wraca na ziemię.

Drogi kolego, koleżanko! Proszę Pana i Pani, czy jesteście przygotowani na takie przyjście? Czy gdyby nastąpiłby koniec świata, to po której stronie tego tryptyku wylądowałbyś/ wylądowałabyś?

Często żartujemy sobie z różnych końców świata, choćby akcja szykowania ekwipunków na „apokalipsę zombie”, która i tak nie nastąpi. Wszyscy o tym wiedzą, ale fajnie tak popakować konserwy i nóż myśliwski do plecaka. Lecz gdyby nadeszła w rzeczywistości taka apokalipsa, albo gorsza, nie wiem czy byłoby nam wszystkim do śmiechu.

Co miał na myśli Pan Jezus mówiąc „nie znacie dnia ani godziny”. Może to, że chociaż wczoraj nam się udało, bo końca świata w końcu nie było, to i tak ono kiedyś nastąpi i warto być na niego przygotowanym. Jak? Do Ewangelii zajrzyjcie.

I przypominam po raz kolejny. „Koniec świata” w moim rozumieniu, to nie apokalipsa w stylu filmów „2012” czy „Pojutrze”, ale jest to Paruzja - ponowne przyjście Chrystusa w chwale, jako Sędzia Sprawiedliwy i Miłosierny. Nie wiem jak wy, ale ja na właśnie taki koniec świata czekam.
Marana Tha!

niedziela, 16 grudnia 2012

Akwarelką też da się malować!



Niedziela Radości, już trzecia świeca płonie, już bliżej niż dalej. 

W ostatni piątek, w kościele MB Bożej Królowej Polski w Mościcach w Tarnowie, było spotkanie z panem Szymonem Hołownią. Tak, z TYM Hołownią. To spotkanie przyczyniło się do pewnej refleksji, ale zanim ją podejmę muszę nakreślić szerszy kontekst.

Moja opinia o panu Szymonie nie była za dobra. Jak książki rzeczywiście nie bez powodu są bestsellerami, tak czytając jego felietony w „Newsweeku” (a obecnie „Wprost”), miałem nieodparte wrażenie, że ten facet jest jakiś blady w tej swojej wierze.

Tu Pan Jezus, miło, nawrócenie, pięknie, dążenie do doskonałości, ładnie, Kościół powszechny, wszyscy razem wspólnie, katolicyzm itd... A z drugiej strony jeździł jak po łysej kobyle m.in. po moim współbracie, którego imię jest na ustach każdego, gdy połączy się słowa radio i Maryja; oraz nie specjalnie okazywał sympatię ludziom z bardziej radykalnej opcji, jakakolwiek to opcja by była. Na dodatek kumpluje się z takimi „typami” jak K. Wojewódzki, M. Prokop i innymi, którzy są zadeklarowanymi ateistami i ogólnie nie lubią Kościoła. Pracuje w instytucjach medialnych, w charakterze Daniela w jaskini lwów (TVN, Wprost, a wcześniej nieszczęsny Newsweek). I nie dość, że promuje swoją osobą te „lewackie” media, to jeszcze za katolika się podaje.* 

Porównać to można do farby akwarelowej. Są różne rodzaje farb, które kryją lepiej lub gorzej, które mają ostrzejsze kolory lub niekoniecznie. Akwarelka jest najłagodniejsza ze wszystkich, jest najsłabsza jeśli chodzi o krycie, jest mdła jeśli chodzi o intensywność barw i owszem jakiś kolor ma ale ogólnie jest bez wyrazu i szybko ją można zmyć wodą. Nie to co gruba warstwa olejnej farby Tomasza P. Terlikowskiego, czy (chcąc osiągnąć skrajność z drugiej strony) trwałego pigmentu Wojciecha Cejrowskiego. 

Cóż. Takie było moje myślenie. 
Po piątkowym spotkaniu, moje myślenie zmieniło kąt, choć nie zmieniłem zasadniczego stanowiska.

Pan Szymon wciąż wydaje się być orędownikiem katolicyzmu w wersji light, że w istocie jest jednak jest taką akwarelką w palecie farb Kościoła. Uświadomiłem sobie jednak, że i akwarelką da się malować. BA akwarelka jest wręcz konieczna do malowania! Aby namalować piękny obraz nie można chlapać na płótno tylko krzykliwą i radykalną farbę olejną, czy w ogóle rzucać pigmentem jak granatem. Potrzeba też łagodnych pociągnięć pędzla, potrzeba różnorodności barw, potrzeba także tej akwarelki. Bez niej „Obraz Kościoła” byłby uboższy. 

Nie wszyscy muszą być radykałami i mega-gorliwymi katolikami. Owszem Chrystus ostrzega nas w Apokalipsie, aby nie być letnim tylko gorącym lub zimnym, lecz gdy ktoś z zimnego przechodzi na gorący, będzie musiał być letni (chodzi o to by w tej „letności” nie zatrzymywać się, bo może się niekoniecznie dobrze skończyć). Kostki lodu zanim wyparują, muszą stopnieć. Chodzi o to, by nie pozostawać w miejscu, ale nie ma co się pieklić, że ktoś jest innym etapie gorliwości w przeżywanej wierze. 

I to jest właśnie ta moja refleksja na dziś. Do św. Jana przychodzili zarówno faryzeusze jak i celnicy a także zwykli prości ludzie. Prorok miał dla każdego odpowiedź. I choć pytanie brzmiało niemal tak samo za każdym razem - „cóż mamy teraz czynić?”, to Jan udzielał wskazówek na miarę możliwości osoby pytającej.

Na samiuśki koniec jeszcze dwa zdania:
Nie mam już pretensji do pana Hołowni, że tak późno odszedł z Newsweeka. Dziękuję, że odpowiedział na moje pytanie. Liczę, że jeszcze się z nim kiedyś spotkam. Któż to wie? Może wspólnie wypijemy kiedyś herbatę?…


***

P.S. Od przyszłego roku zmieniam adres, Portal deon. pl (TEN deon.pl :P) zaproponował abym pisał bloga pod ich szyldem. Moi przełożeni nie mają nic przeciwko, a dla mnie osobiście to zaszczyt, więc się zgodziłem.  




___________________________________
* Co by nie było niedomówień: to była ironia i hiperbola- nie brać tego literalnie i dosłownie.

środa, 12 grudnia 2012

Jak przeżyć dobrze rok wiary?


Sprzątając w swoim pokoju znalazłem obrazek (jeden z wielu), który jednak mnie zaciekawił. Jak to jest w zwyczaju obrazków kościelnych z jednej strony jest wizerunek Chrystusa Pantokratora z katedry w Cefalu na Sycylii (bardzo charakterystyczny na czas roku wiary) na odwrocie, fajna sprawa, nagłówek wielkimi literami „jak dobrze przeżyć rok wiary”. Myślę, super ktoś wydobył z Porta fidei, lub innego dokumentu ważniejsze punkty i na jej podstawie opracował siedem konkretnych punktów do tego jak naprawdę dobrze przeżyć rok wiary. Zatem czytam:

  1. Spotkanie z Jezusem. Rok tej jest okazją, aby wszyscy wierni głębiej zrozumieli, że fundamentem wiary chrześcijańskiej jest spotkanie z Chrystusem.
  2. Zaproszenie do autentycznego i nowego nawrócenia do Pana, Zbawiciela świata.
  3. Celebrować wiarę podczas liturgii, zwłaszcza w czasie uczestnictwa we Mszy św.
  4. W tym roku każdy wierzący powinien odkryć treść wiary objawiającej się w modlitwie
  5. Rok Wiary powinien wyrazić wspólne zobowiązanie do ponownego odkrycia i studium podstawowych treści wiary, które znajdują w Katechizmie Kościoła Katolickiego.
  6. Rok Wiary jest dobrą okazją do wzmocnienia świadectwa miłosierdzia, gdyż wiara bez miłości nie przynosi owocu.
  7. Rok Wiary dobrze przezywany bardziej umocni więź z Chrystusem.

Zaglądam na tytuł. Pisze wyraźnie: JAK PRZEŻYĆ ROK WIARY. Nie rozumiem, przecież tu nic nie ma. Żaden z tych punktów nie podpowiada JAK przeżyć rok wiary, co najwyżej mówi co da dobrze przeżyty rok wiary. Czytam jeszcze raz. I nic, wciąż nie wiem JAK dobrze przeżyć rok wiary. Jeśli ktoś pozwoli mi wyjaśnić w jaki sposób podane siedem punktów podpowiadają JAK dobrze przeżyć rok wiary, to byłbym wysoce kontenty, bom najwidoczniej niedouczon.


Zamiast dalszego użalania się nad biedną ulotką Przedstawiam Wam moje 7 punktów
JAK dobrze przeżyć dobrze rok wiary:

1.      Spotkanie z Jezusem. Jak? Przez spontaniczną modlitwie, najlepiej podczas Adoracji Najświętszego Sakramentu, przed samym Jezusem „Oko w hostię”.
2.      Autentyczne nawrócenie. Jak? Poprzez częstszą niż zwykle spowiedź świętą i codziennym/ cotygodniowym rachunkiem sumienia.
3.      Aktywne uczestnictwo w liturgii. Jak? Włączenie się do grona ministrantów jeśliś chłop z dobrą dykcją, włączenie się do scholi parafialnej jeśliś baba z ładnym śpiewem, pomoc w prowadzeniu nabożeństwa (czy to czytanie rozważań, czy prowadzenie dziesiątki różańca, czy niesienie feretronu, sztandaru, baldachimu, itd...) jeśliś ani jedno ani drugie ;)
4.      Katechezy. Jak? Młodzież ma w szkole. Uczestnictwo aktywne, a nie odrabianie zadania domowego z matmy. Dorośli mają trudniej, choć już słyszałem, że w wielu parafiach są organizowane katechezy dla dorosłych. (w ostateczności zawsze pozostaje Internet. Rekordy popularności bije o. A. Szustak OP)
5.      Lektura KKK. Albo YouCatha. Jak? Bierzesz i czytasz. Gdy nie rozumiesz, pytasz się kogoś kto również wziął i czytał, gdy obaj nie rozumiecie, pytacie się kogoś kto zrozumiał.
6.      Pomoc w organizacjach charytatywnych. Jak? Za chwile będzie pomoc wigilijna Caritasu, już była (ale jeszcze będzie) Szlachetna Paczka. Wolontariat w hospicjum, lub podobne.
7.      Umocnienie więzi z Chrystusem. Jak? Ja umacniam ją poprzez wierność ślubom zakonnym. Może kurs Filip w tym roku? Może pielgrzymka do Ziemi świętej, albo do Rzymu, lub chociaż Jasna Góra? Może Prywatny „dzień skupienia” w ośrodkach rekolekcyjnych. Możliwości jest sporo.

Życzę wam i sobie, abyśmy naprawdę dobrze przeżyli rok wiary, oraz gdy się będzie kończyć, nie przestawać swojej Wiary w Jezusa Chrystusa powiększać i wzmacniać. 

niedziela, 9 grudnia 2012

...DZIAŁAJĄC, czyli autostrada dla Jezusa

I zapłonęła druga świeca!

W zeszłą niedzielę  pisałem o tym, że Adwent to czas oczekiwania z radością na przyjście Chrystusa, który ma przybyć u końcu czasów, jako nasz Miłosierny i Sprawiedliwy Sędzia. W tamtym wpisie, kilka akapitów wcześniej, dzieliłem się małą frustracją na temat „falstartu świątecznego” (dzień później znalazłem artykuł w Uważam Rze na ten sam temat)

Idealny prezent pod choinkę!
Dziś, kontynuując ten schemat, najpierw mały komentarz do pewnego wydarzenia: Papież Benedykt XVI wydał trzeci tom bestsellerowej książki „Jezus z Nazaretu”. Tym razem Ojciec święty podjął się rozważań dotyczących wydarzeń związanymi z narodzeniem i dzieciństwem Jezusa Chrystusa. Lektura sam raz przed świętami. Coś jednak poszło nie tak, ponieważ powstała wokół tej książki medialna wrzawa, która jest zupełnie niepotrzebna. Papież neguje bożonarodzeniowe tradycje krzyczą tabloidy z kraju i ze świata. La Repubblica, Washington Post i inne wielkie tytuły prasowe rozwodzą się nad tym, jakie będą konsekwencje z tego, że (uwaga) papież niemal zlikwidował Boże narodzenie.

Krótkie wyjaśnienie dla nie będących w temacie: Chodzi o króciuteńki fragmencik z tejże książki, w którym Benedykt XVI napisał, że żadne Ewangelie nie podają, aby w stajence były jakiekolwiek zwierzęta. (co jest zgodne z prawdą)

Wół i osioł wyrzuceni na bruk! Zszargano wielowiekową tradycję! Koniec z szopkami neapolitańskimi, krakowskie szopki jeszcze nie są zagrożone, bo wokół i tak mamy sporo osłów i wołów. Jasełka straciły rację bytu. Święty Franciszek załamuje ręce. Kolędy idą do poprawki: „Wół i osioł się nie kłania” „Bydlęta nie klękają” cuda cuda ogłaszają… Dobrze, że ten zły papież chociaż choinkę nam zostawił.*
...
Może zbytnio dramatyzuję. Przecież gazety zawsze robiły z igły widły, albo z siano z mózgu i nie ma się czemu dziwić. Ale boli mnie, gdy takie głupoty są powielane i to zupełnie na serio, u wielu moich znajomych. Wielka mi to sensacja, że w Ewangelii nie ma woła i osła. Jak czytacie Ewangelie uważnie, to dowiecie się również, że nie wiadomo jak mieli na imię Trzej królowie, ani czy w ogóle byli królami. W Ewangelii nie ma wielu rzeczy, ale jest ta najważniejsza.
W Ewangelii jest Jezus Chrystus!

Przygotujcie drogę Panu!
I tym sposobem przechodzimy to właściwego tematu. Tytuł dzisiejszego wpisu trzeba ściśle łączyć z poprzednim postem.
Czekając… Działając. 
Jak to będzie głosił w dzisiejszej Ewangelii św. Jan Chrzciciel: przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla niego! Nasze czuwanie na przyjście Pana nie może być czekaniem bezproduktywnym i bezowocnym. Bezczynnie siedzieć na ławce i z nerwowym zaglądaniem na zegarek i czekać aż przyjdzie Paruzja. Nie ma na co czekać… tfu! JEST NA CO CZEKAĆ, lecz trzeba też działać!

Prostujcie ścieżki. W Polsce budują się autostrady, wydawane są na to miliardy złotych i tysiące robotników czasem dzień i noc ciężko pracują aby „wyprostować” kilka kilometrów „ścieżki”. Jak ciężka jest to praca, chyba nie trzeba tłumaczyć. Podobnie jest z pracą duchową. Musimy wybudować ze swego serca duchową „autostradę” dla Jezusa, aby gdy skończy się termin, oddać odcinek trasy dla przejazdu naszego Boga, Króla i Pana. Jest to równie ciężka i mozolna praca, jak budowa polskiej autostrady.

Potrzeba nam najpierw projektu, czyli rozeznania którędy ta „autostrada” ma przebiegać. Katechizm Kościoła Katolickiego, Dokumenty Soborowe, Książki Duchowe, Życiorysy Świętych, Dokumenty Papieskie, to wszystko może posłużyć za pomoce techniczne w projekcie. I oczywiście podstawa - Pismo Święte! Bez niego ani rusz.

Po zapoznaniu się z projektem należałoby pójść do inżyniera i przedstawić mu plan zagospodarowania przestrzennego. W nomenklaturze kościelnej mówi się o kierowniku duchowym. Zawsze jest lepiej, gdy w pracy budowy drogi duchowej towarzyszy ktoś, kto już podobną trasę wzniósł (lub wznosi). No i oczywiście praca i praca. Modlitwa (mam na myśli nie nie tylko pacierz i „klepanie różańca”, ale i swobodną rozmowę z Bogiem), Eucharystia, Spowiedź, Różaniec (jako modlitwa a nie "klepanina"), Koronka do Bożego Miłosierdzia, Liturgia Godzin (tzw. brewiarz, on nie jest zarezerwowany tylko dla kapłanów), może Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu w Kościele? Możliwości jest mnóstwo. Z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie.

Można wybudować mnóstwo kilometrów autostrad, ale wiedz że i tak będą wymagały nieustannego remontu (wyjątkowo nie chodzi mi tu o A4 Kraków-Katowice). Grunt, aby się nie zniechęcać. W takich sytuacjach warto pójść do konfesjonału, zdać Jezusowi raport z postępów i przyznać się, gdzie są „opóźnienia prac” albo „buble budowlane” i dalej konsekwentnie budować autostradę dla i do Chrystusa.


_______________________________
* Aby nie było później niedomówień, jest mnóstwo zwyczajów w Kościele katolickim, które zostały przejęte z pogańskich zwyczajów. Nie jest to jednak na zasadzie „Kościół ukradł święto poganom”. To nawróceni poganie znaleźli w swoim starym kulcie, elementy nowej wiary. I tak choinka, jeśli dobrze pamiętam, (poprawiajcie mnie jakby co) jest germańskim „drzewem życia” co idealnie koresponduje z krzyżem- drzewem, które niosło na swych belkach nasze Życie, Chrystus Odkupił nas przez drzewo Krzyża. Światło na tym drzewku choinkowym, jest symbolem Chrystusa światłości świata. I to nie jest „kradzione” przez Kościół. To zostało „wpuszczone” przez K-ł, który zgodził się na takie formy pobożności. Co by nie było niedomówień.

czwartek, 6 grudnia 2012

Mitra vs Szlafmyca, czyli o „szoku mikołajkowym”



Po Internecie krąży taki oto obrazek:


I od razu przypomniał mi się tzw. „szok mikołajkowy”. Dotyczy on dzieci, nieco starszych, gdy uświadamiają sobie, że mikołaj nie istnieje. Ja parę lat temu przeżyłem podobny „szok mikołajkowy”, lecz działał on w przeciwną stronę. 

Okazuje się, że św. Mikołaj istnieje! Owszem tłuściutki starszy Pan z reklam coca-cola, który podaje się za Mikołaja, wcale nim nie jest! PRAWDZIWY Św. Mikołaj zaś, urodził się w Patarze w Lycji, jako jedyny syn bogatych chrześcijan, Epifaniusza i Johanny. Od najmłodszych lat był wychowywany w bojaźni Bożej i pobożności. Gdy rodzice zmarli w czasie epidemii, wychowaniem chłopca zajął się jego wuj Mikołaj, biskup Patary. Z jego rąk przyjął święcenia kapłańskie i pewien czas św. Mikołaj spędził w klasztorze Syjonu.
Został wybrany biskupem Miry (Myry), gdzie wkrótce zasłynął świętością i licznymi cudami. Był obecny na soborze w Nicei, gdzie potępił herezję ariańską, niektóre źródła podają, że spoliczkował Ariusza. Św. Mikołaj zmarł 6 grudnia około roku 350. Został pochowany w Mirze. Gdy Mira dostała się w ręce Saracenów relikwie św. Mikołaja zabrali żeglarze włoscy i w 1087 roku przewieźli do Bari, gdzie wybudowano kościół ku jego czci, przy którego konsekracji był obecny papież Urban II. Sanktuarium wkrótce stało się jednym z najbardziej znanych miejsc pielgrzymkowych w Europie, a sławę miejsca zwiększały cuda, jakie działy się u grobu świętego biskupa. Na pamiątkę przeniesienia relikwii w dniach 7-9 maja w Bari odbywa się wielkie święto, Festa di San Nicola. W dniu 8 maja relikwiarz św. Mikołaja jest przewożony łodzią wzdłuż wybrzeży miasta, towarzyszą mu łodzie mieszkańców. Co roku relikwie św. Mikołaja wydzielają mannę, pachnącą różami.

W tym kontekście pozwolę sobie też zacytować dedykację jaką otrzymałem wraz z prezentem mikołajkowym:

„Biskup Mikołaj przede wszystkim dzielił się Ewangelią, a owocem tego było dzielenie się wszystkim innym”

Nie dajmy się zwieść. Przegońmy grubego przebierańca w czerwonej szlafmycy z pomponem, a zaprośmy Św. Mikołaja, w mitrze i z pastorałem w ręku. Dzielmy się nie tylko prezentami, ale i Dobrą Nowiną! Pan jest Blisko! 

___________________________
życiorys św. Mikołaja z Miry, za http://martyrologium.blogspot.com

niedziela, 2 grudnia 2012

CZEKAJĄC...



Zaczęło się! Adwent - radosny czas oczekiwania. Co to znaczy? Ano, że „Merry Christmas” jeszcze nie nadeszło, bo dopiero czekamy na to. Niestety, ale obecnie jest z tym problem. Supermarkety, telewizje i internety popełniają falstart ze świętami Bożego narodzenia. A na domiar złego robią to w tak nachalny sposób, że zanim dojdzie do samych świąt, to większości odechciewa się świętować. Bombardowanie grubymi krasnalami, mikołajami zwanymi (o prawdziwym Świętym Mikołaju innym razem); sztucznymi choinkami; śmierdzącymi ozdóbkami, które nie wiadomo co oznaczają (bo co wspólnego z narodzinami Chrystusa ma ŁOŚ?!); nie przypada mi do gustu, zwłaszcza gdy „naloty” rozpoczyna się już w listopadzie. I te nieśmiertelne lampki! Im bardziej rażące w oczy, czy mówiąc niekulturalnie (acz precyzyjniej) „oczojebne”, tym lepiej.
To na co się czeka, jest warte czekania

Dość frustrowania się nad falstartem świątecznym, tylko skupmy się na tym co ważne. Adwent czyli czekanie. To może kojarzyć się dwojako. Albo negatywnie (czekanie w kolejce po karpia, albo stanie w korku na obwodnicy wracając z pracy) lub jak najbardziej pozytywnie (dzieci czekają na prezenty, rodzice czekają na upragniony urlop świąteczny). Ja zawsze Adwent postrzegam bardzo pozytywnie. I nie tylko chodzi mi o prezenty od mikołaja, bo ja czekałem przede wszystkim na ojca.

W dzieciństwie, pamiętam, że zawsze na początku grudnia mój tata pracował na kontrakcie w Niemczech i wracał dopiero przed samymi świętami. Jako kilkulatek bardzo za nim tęskniłem. Nie rozpaczałem, bo wiedziałem, że przyjedzie. To był właśnie czas radosnego oczekiwania na przyjazd (powrót) mojego taty. To było moje wczesne dzieciństwo. Dziś niewiele się zmieniło.

Również czekam na Ojca. No właśnie, na OJCA, już nie na tatę, bo dziś mieszka sobie z moją mamą (to on teraz czeka na mnie aż przyjadę po świętach na ferie domowe), tylko na Boga OJCA, którzy przyśle do nas swego Syna – Jezusa Chrystusa.

Jak rozpoznać, że dobrze przeżywam radosny czas oczekiwania? Jak czekałem na tatę i wiedziałem, że się dziś przyjedzie, to nie szedłem spać, aż przyjedzie. Czasem to było bardzo męczące czuwanie, bo tata przyjeżdżał późną nocą, ale dzielnie trwałem i czekałem (albo mama na siłę kładła mnie do łóżka, bo rano do przedszkola czy do szkoły trzeba iść). Czuwanie, oczekiwanie, czekanie to wysiłek, Adwent to czas podejmowania takiego wysiłku. „Czuwajcie!” Przecież Taki jest motyw przewodni większości pieśni adwentowych.

W naszym seminarium, podczas Adwentu, co tydzień przed niedzielą, chętni zbierają się o 21.00 w bazylice, aby wspólnie modlić się Wigilią Liturgiczną. Wigilia, polega na wspólnym śpiewaniu psalmów, czytaniu Słowa Bożego i jego „łamaniu” (to znaczy, że po kazaniu celebransa, każdy może coś dodać od siebie). Trwa to dość długo, bo czasem przekracza dwie godziny (pomimo nie tak mocno rozbudowanej formy). Często jest to wysiłek, bo przygotowania związane z Bożym narodzeniem, bo kolokwia, bo poranne modlitwy, a my „tkwimy całą noc”. Ale o to chodzi, by taki wysiłek podjąć! Może warto podjąć taki wysiłek czuwania nocnego, nie dbając o poranne niewyspanie. W parafiach, z pewnością organizowane są modlitwy-czuwania, adoracje całonocne lub podobne nabożeństwa. Może warto choć raz w adwencie przyjść na takie czuwanie. Bo to Adwent właśnie.

Życzę każdemu z was, by ten Czas oczekiwania, był owocny. Niech ten owoc objawi się solidnym duchowym przygotowaniem do świąt Bożego Narodzenia, ale też do powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa podczas Końca świata (Majowie mówią, że niby 12.12.2012. Apostołowie zaś pisali, że nie znacie dnia ani godziny). Tak czy inaczej, PRZYJDŹ PANIE JEZU! Czekamy