sobota, 22 grudnia 2012

Z Paruzją nie ma żartów



Oczywiście końca świata nie było. 

Wielu od rana będzie pisać o tym fakcie w stylu „A nie mówiłem/am!”. Przyznam się szczerze, że sam planowałem coś w tym duchu napisać jednak skutecznie wyleczył mnie z tego mój wykładowca, który zainspirował mnie taką myślą:

„Z Paruzją nie ma żartów bracia.” – tak lub podobnie brzmiały te słowa ojca wykładowcy, mające na celu skomentowanie tej całej medialnej wrzawy na ten temat. I słusznie! Nie wiemy kiedy ten koniec nastąpi. Jak nie wczoraj, to może być dziś. Może za dwa dni... Skąd ta pewność, że jeszcze nie teraz? Kto wie, może nie zdążysz przeczytać tego wpisu do końca, a tu BUM! (bynajmniej nie chodzi mi tu o eksplozję) Jezus Chrystusa wraca na ziemię.

Drogi kolego, koleżanko! Proszę Pana i Pani, czy jesteście przygotowani na takie przyjście? Czy gdyby nastąpiłby koniec świata, to po której stronie tego tryptyku wylądowałbyś/ wylądowałabyś?

Często żartujemy sobie z różnych końców świata, choćby akcja szykowania ekwipunków na „apokalipsę zombie”, która i tak nie nastąpi. Wszyscy o tym wiedzą, ale fajnie tak popakować konserwy i nóż myśliwski do plecaka. Lecz gdyby nadeszła w rzeczywistości taka apokalipsa, albo gorsza, nie wiem czy byłoby nam wszystkim do śmiechu.

Co miał na myśli Pan Jezus mówiąc „nie znacie dnia ani godziny”. Może to, że chociaż wczoraj nam się udało, bo końca świata w końcu nie było, to i tak ono kiedyś nastąpi i warto być na niego przygotowanym. Jak? Do Ewangelii zajrzyjcie.

I przypominam po raz kolejny. „Koniec świata” w moim rozumieniu, to nie apokalipsa w stylu filmów „2012” czy „Pojutrze”, ale jest to Paruzja - ponowne przyjście Chrystusa w chwale, jako Sędzia Sprawiedliwy i Miłosierny. Nie wiem jak wy, ale ja na właśnie taki koniec świata czekam.
Marana Tha!

1 komentarz:

  1. Media mają moc, to jest potęga, z jakiej sobie sprawy nawet nie zdajemy. I jedyne, czego się obawiałam, z nadejściem "ostatniego dnia", to tego, iż ludzie uwierzą i istotnie sami siebie ze wszystkie ograbią, by sobie jeszcze do końca poużywać.
    Ale przecież "nie znacie dnia ani godziny", rzekł Jezus. Na jakiej podstawie, usiłujemy wciąż przewidzieć to łopatologicznie nazwane "BUM"?
    Myślę, że każdy powinien zrobić sobie taki rachunek sumienia, czy jesteśmy gotowi na to, aby stanąć przed Sądem? Każdego czeka indywidualny, jego prywatny koniec świata i tak by to należało traktować. Bo wydaje mi się, że jeżeli nasza cywilizacja zginie, to będzie wyłącznie za sprawą naszą, jakiejś wojny, grubszej bomby atomowej, globalnego zachorowania przez chemikalizację żywności oraz fakt, który już wyszedł na jaw, że ziemia staje się coraz mniej urodzajna, bo ją bez przerwy orzemy i karmimy substytutami, jak i ostatnio popularny temat - to co jemy, jest genetycznie przetworzone. I jak na tym wychować dzieci? Ile populacji, ile wieków tak jeszcze, my ludzie, pożyjemy? Sami sobie szykujemy "BUM".
    Nie boję się apokalipsy, o której mowa w Piśmie. Nie boję się umrzeć. To nie oznacza, że twierdzę, iż jestem super przygotowana na Spotkanie, ale wierzę, że wystarczająco się staram. Ale nie mnie to oceniać, dlatego tak piszę. To Bóg stwierdzi.
    I również czekam na dzień, w którym Chrystus powróci.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.