Jakieś
dwa tygodnie mój kurs* wyjechał do Krakowa na Sympozjum
organizowanym przez Wydział Teologiczny, UPJP2 pod tytułem „Ekumenizm.
Zagrożenie czy Konsekwencja wiary”. Na samych wykładach było hmmm… elitarnie. Sala mieszcząca może 50
ludzi, ale nie więcej z czego 1/3 uczestników to prelegenci, ale pomimo tego
podobało mi się. Samo sympozjum składało się z serii
referatów, które opisywały działalność ekumeniczną którejś z osób, a można by
to podzielić na trzy bloki:
Rzecz o mistrzach ekumenizmu - Atanagoras (pra.), K. Barth (pro.), Y. Congar (kat.)
Rzecz o świadkach ekumenizmu - F. Blachnicki (kat.), A. Mień
(pra.), A. Schweizer (pro.)
Rzecz o wrogach ekumenizmu. - M.
Lefebré (kat.), A. Kurajew (pra.)
Z
pewnością spodobał mi się pomysł, jak powinien właściwie wyglądać ekumenizm.
Chodzi w nim o to by nie zbliżać się do siebie na siłę, ale wystarczy, aby (bez
względu na wyznanie) kierować się w stronę Chrystusa. W ten sposób,
przybliżając się do Jezusa, będziemy jakby automatycznie bliżej siebie
nawzajem. Zjednoczenie wiary może dokonać się tylko i wyłącznie w Chrystusie!
Druga
sprawa. Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Uśmiecha się, ksiądz,
pastor i pop, robią sobie ładne zdjęcie i dalej idą w swoją stronę. Wszyscy
robią co chcą, każdy ma racje i czyni właściwie. No bo przecież nie zwróci się
uwagi tym, co źle robią bo się jeszcze obrażą i koniec ekumenizmu… NIE! Właśnie
kłóćmy się między sobą! Dyskutujmy, rozmawiajmy, wyciągajmy najróżniejsze
argumenty z rękawa. Jednak niech to będzie wszystko w duchu wspólnego podążania
ku Chrystusowi. Nie powinniśmy zwalczać się nawzajem, ale też nie należy na
siłę dopasowywać się.
Na
przykład. Nowy prymas anglikański David Richardson opowiada się za święceniami
biskupimi dla kobiet. Ani katolikom, ani prawosławnym nie jest to po drodze,
ba! u samych anglikanów budzi to duże kontrowersje. I co? Udawać, że jest
wszystko jest piękne, ładne w imię „dialogu ekumenicznego”? E no nie.- jakby powiedział
„Drętwy Wacław”. Trzeba jasno powiedzieć, że taki czyn, jest jak odepchnięcie
Kościoła katolickiego, przez kościół anglikański. Nie można w takich sytuacjach
udawać, że jedność kwitnie. Owszem, ważniejsze jest pokazywanie tego co nas łączy, ale nie chowajmy tego co nas dzieli! Nie tędy droga! Żadną miarą nie można doszukiwać na siłę „ekumenicznych kompromisów”, bo w taki
sposób można utracić swoją tożsamość. A to właśnie tożsamość czy to katolicka, czy prawosławna, czy protestancka (choć w tym przypadku mam wrażenie, że ona już się zatraca) jest tym pięknem, które może ubogacić drugą stronę.
Mały
eksperyment myślowy: Czy nie uważacie, że Kościół byłby piękniejszy i bogatszy
z prawosławną liturgią i mistycyzmem, katolickim prawem i strukturą oraz z
protestanckimi studiami nad Pismem Świętym? Jednak by dojść do takiego modelu,
jest jeszcze dłuuuga droga i nie wiem czy, aby ona w ogóle istniała.
I jeszcze
na koniec. Problem ekumenizmu w Polsce jest tematem dość obcym. W okresie
reformacji byliśmy jedynym w Europie większym „państwem bez stosów”. W czasach,
gdy trwała wojna 30- letnia, w Krakowie powstawała uczelnia protestancka. Gdy z
Hiszpanii wypędzano Żydów, w Polsce budowano synagogi. Gdy rządziła zasada cuius regio eius religio, Król Polski
deklarował, że nie będzie panem sumień swych poddanych. Więc jeśli któryś z
mądrych głów wmawia mi, że w Polsce panuje katolicka zaściankowość, to polecam
tej mądrej głowie jechać w okolice Białegostoku gdzie proporcje prawosławni/katolicy
wynosi około 40/60 i wszyscy żyją w zgodzie. Albo do miejscowości pod Sokółką,
gdzie stoi zbór, cerkiew, i kościół.
U nas
o ekumenizmie się nie mówiło, u nas ekumenizm się robił.
_________________________________________
*kurs, kursowy - Jest to jakby odpowiednik
klasy w szkole. Są to Ci współbracia, którzy razem wstąpili do seminarium, mają
wspólne wykłady, w tym samym dniu składali śluby czasowe, czy wieczyste.
Kursowy, to po prostu współbrat z tego samego kursu. Inna nazwa Rocznik, Rocznikowy,